14 maja 2013

Machersi na wyjeździe

Żywe rytmy muzyki nadchodzącego 23. FKŻ powoli rozbudzają nasze zaspane głowy. Siedzimy (bądź też leżymy;)) w autobusie wiozącym nas w kierunku gór – ale cel naszej podróży to tym razem Nowy Sącz. Wysiadamy w pobliżu starego cmentarza żydowskiego, gdzie czeka na nas miejscowa przewodniczka, pani Basia. Ta charakterystyczna osoba z wielkim zaangażowaniem wprowadza nas w szczegółowe historie ludzi pochowanych na tym cmentarzu. Większość opowieści jest dramatyczna, co w połączeniu ze świadomością, iż miejsce to powstało pod koniec XVIII w. skłania do zadumy. Jednak werwa pani Basi nie pozwala nam za długo uciekać w rozmyślania ;) Tak samo jak jej charakterystyczna gwara. Po krótkim spacerze przez miasto dochodzimy do domu modlitwy, bożnicy. Po krótkiej tam wizycie, połączonej z kolejną dawką intrygujących historii, wracamy do autobusu i, kontynuując przesłuchiwanie muzyki festiwalowej, kierujemy się w stronę Grybowa.

            Tutaj Kamil Kmak, jeden z Machersów, prowadzi nas przez Grybów do Muzeum Parafialnego. Widzimy tu pamiątki po miejscowych Żydach, Łemkach i katolikach. Nieco już zgłodniali zatrzymujemy się przy ostatnim punkcie grybowskiego spaceru, ruinach dawnej synagogi. Po wysłuchaniu krótkiej opowieści Kamila, mając, tak jak i on, nadzieję, że na miejscu tej synagogi nie powstanie żadna Biedronka, kierujemy się w stronę Café Maciejowski. W przytulnym i ciepłym wnętrzu kawiarni, przy pysznych ciastach i gorącej kawie, oglądamy prezentacje Kamila oraz Damiana ze Stowarzyszenia Magurycz. Chłopaki zachęcają nas do czynnej pracy na rzecz kultury żydowskiej i odnawiania starych opuszczonych cmentarzy[1]. Naszą uwagę przykuwają również ciekawostki – wiecie, że ok. 1904 r. książka telefoniczna w Grybowie liczyła tylko sześć numerów? J

            Nasz głód daje już o sobie znać (bo same ciastka głodu Machersa zaspokoić nie potrafią L), ale jak zwykle organizatorzy pomyśleli o wszystkim. Jedziemy więc do Miasteczka Galicyjskiego, gdzie szybko rozkładamy piknik i zabieramy się za pałaszowanie wszystkiego, co znajduje się w zasięgu naszych rąk ;) Od pysznych kanapek, ciast, babeczek i owoców nie odciągnie nas nawet pani przewodniczka, oferująca blisko godzinny spacer po skansenie. Tym zajmujemy się już po zaspokojeniu naszego głodu. Z mapami w dłoniach, żwawo ruszamy na zwiedzanie: karczm, dworów, szkół, kapliczek, kościołów, chat biednych wyrobników, zamożnych kmieciów, a nawet stajni i spichlerza.

            Po takiej dawce świeżego powietrza czas powoli wracać do Krakowa. Nie chcemy, ale przypomina nam o tym nawet deszcz, zaczynający padać kilka minut przed wyjazdem. Grafik naszej wycieczki był zaplanowany do tego stopnia, że deszcz nie miał prawa pojawić się przed 18:00 ;)

[1] Chętnych do pomocy zapraszamy na stronę www.magurycz.org :)